Od Redakcji: W czerwcu 1911 r. w Drohobyczu odbyły się wybory, które w historii zapisały się jako „krwawe”. W związku z fałszowaniem wyników wyborczych doszło do rozruchów i walk na ulicach miasta. Dla zaprowadzenia porządku wojsko otworzyło ogień do protestujących. Według oficjalnych danych zginęło 26 osób, a 47 odniosło rany. Bruno Schulz obserwował te wydarzenia z okna swojego domu (róg Rynku i ul. Mickiewicza), wywołały one wstrząs w młodym artyście i znalazły odbicie w jego późniejszej twórczości.
Szczegółowy opis wydarzeń zawarł M. Mściwujewski w książce: „Z dziejów Drohobycza. Część II”, Drohobycz 1939, rozdział XXIV „Tuż przed wojną światową”, ss. 184–192.
Z początkiem XX wieku Drohobycz należał do najruchliwszych miast byłej Galicji. Z powodu odkrycia złóż ropy naftowej w Borysławiu i w jego okolicy Drohobycz jako stolica Zagłębia Borysławskiego zaroił się od kapitalistów, inżynierów, adwokatów, lekarzy i wielkiej liczby urzędników prywatnych oraz ludzi żądnych łatwego zarobku. Miasto, które jeszcze w 1900 roku liczyło 17000 mieszkańców, w dziesięć lat później miało już prawie 36000 dusz.
Już w drugiej połowie XIX w. wiele rodzin dorobiło się na ropie grubych milionów, a wśród nich przodowała rodzina Gartenbergów, która doszedłszy do milionowego majątku, osiedliła się na stałe w Wiedniu. Z początkiem XX w. miejsce Gartenbergów, ich przodownictwo, wpływy i przewagę zagarnęła inna rodzina z nimi spokrewniona, a mianowicie Feuersteinów. Jak niegdyś w XVIII w. Zelman Wolfowicz i jego rodzina, tak obecnie Feuersteinowie zawojowali Drohobycz do tego stopnia, że oni to właściwie mianowali burmistrzów, radnych miejskich, prezesów i członków kahału, oni rozdawali dostawy gminne, a co więcej, że nawet rząd austriacki i władze autonomiczne uznały Drohobycz za jakąś domenę Feuersteinów.
Ze sprawozdania wygłoszonego w parlamencie wiedeńskim (26 VII 1911 r.) przez wybitnego posła, Ernesta Breitera, dowiadujemy się, że gdy starosta, urzędnik sądowy czy podatkowy nie podobał się Feuersteinowi, to go natychmiast z Drohobycza przenoszono, a co więcej, iż starostowie drohobyccy, sędziowie i w ogóle urzędnicy państwowi byli zależni materialnie od rodziny Feuersteinów i po prostu [byli] ich sługami. Za to prawo „wolnej ręki” – jak nazywa to Breiter, odwdzięczali się oni w ten sposób, że poleconych przez rząd kandydatów czy to do Rady państwa, czy do Sejmu krajowego, Rady gminnej lub Wydziału powiatowego popierali całą siłą swych wpływów i wybory przeprowadzali w myśl żądań państwowych.
Miała więc rodzina Feuersteinów w swym mieście wszystkich na rozkazy, a wskutek tego nikt się nie umiał jej sprzeciwić, bo każdy opór ich rozkazom był z miejsca i bezwzględnie surowo karany. Apelować można było jedynie do Pana Boga. Namiestnik Andrzej hr. Potocki (1), który jako posiadacz terenu naftowego poznał moc i potęgę rodziny Feuersteinów, usiłował ukrócić jej samowolę, a nawet z tych powodów powstała dość silna opozycja na czele z familią Spitzmanów, występująca ostro przeciwko nim, ale po skrytobójczym zamordowaniu Potockiego we Lwowie [1908 r.] powróciły do Drohobycza dawne stosunki, Feuersteinowie znów odżyli i dopiero teraz starali się wykazać, jak silną posiadali władzę.
Jakub Feuerstein, głowa dynastii, zięć jednego z najbogatszych parweniuszy naftowych, żądny sławy, nie przebierający w środkach do urzeczywistnienia swoich planów, zajmował się głównie polityką. W życiu prywatnym nie był złym człowiekiem, owszem, posiadając olbrzymi majątek, wspierał biednych, nieszczęśliwych, pospólstwu starał się dobrze robić, ale nie miał szczęśliwej ręki. Sypiąc pieniądze na lewo i na prawo, sądził, że dobrze czyni. Ten sam tłum, którego był dobrodziejem, w czasie wojny światowej odpłacił się mu wielką niewdzięcznością, rabując i niszcząc majątek, który pozostawił w Drohobyczu. Feuerstein, będąc prezesem kahału (2), wiceburmistrzem miasta i jego radnym, trząsł Drohobyczem i terroryzował na swój sposób. Władze rządowe pokładały w nim wielkie zaufanie. W roku 1911, przed okresem wyborów do parlamentu, otrzymał nawet generalne pełnomocnictwo od namiestnika Bobrzyńskiego, by popierał kandydaturę Doktora Loewensteina.
Polacy w tym czasie wysunęli jako kandydata na posła Mateusza Michała Balickiego, Rusini sędziego Włodzimierza Kobryna, Żydzi zaś Dr. Gerschona Zippera. Ale z tych kandydatów drwił sobie Feuerstein, bo uważał, że rozkaz z Wiednia nie tylko powinien, ale musi być wykonany, on więc zrobi, co będzie mógł, a rząd go poprze. Tak też się stało. Do listy wyborczej wciągnięto na podstawie reklamacji około 1400 osób nieistniejących i komisja wyborcza je zatwierdziła mimo protestu wielu poważnych mężów, mimo że zwrócono się w tej sprawie do namiestnika Bobrzyńskiego, jak i do prezydenta ministrów, barona Bienertha, sądzono bowiem, że tam znajdzie się sprawiedliwość.
Tymczasem stronnictwo feuersteinowskie nawet nie starało się o upozorowanie swego postępowania nieuczciwego. Tak na przykład powołano do urny wyborczej lokatorów z domów przy ulicy Szpitalnej pod liczbą 68, 84, 115, choć ulica ta miała tylko 32 numery, a przy ulicy Borysławskiej 51, z walącego się domu, posiadającego tylko dwie ubikacje mieszkalne, powołano aż 68 wyborców na poczekaniu wymyślonych. Przy takich oszukaństwach, rzecz jasna, że tak Jakub Feuerstein, jak i rząd mogli być pewni wygranej, a sam kandydat na posła najspokojniej siedział w domu i wcale o wynik wyborów się nie troszczył.
Wybory rozpoczęły się w poniedziałek, dnia 19 czerwca [1911 r.] już o godz. 5 rano przy ulicy Stryjskiej 37 w szopie miejskiej, zwanej szumnie Salą gimnastyczną (3). Naprzeciw lokalu wyborczego, wbrew przepisom wyborczym, bo w oddaleniu 45 m urządzono lokal agitacyjny Dr. Loewensteina. Ludność ogólnie podrażniona nie mogła powstrzymać swego oburzenia na wszelkiego gatunku sztuczki i szacherstwa strony posiadającej siłę, przemoc i popieranej przez rząd zaborcy. Już od samego rana dawało się zauważyć ogólne zdenerwowanie wśród ludności gromadzącej się po placach i ulicach, a około godz. 11 rozpoczęły się awantury pod lokalem agitacyjnym Dr. Loewensteina. Wkrótce potem wybito tam wszystkie szyby, podarto leżące na stołach zapasowe legitymacje wyborcze, połamano wszystkie krzesła i stoły. Wśród takich okoliczności musiało wystąpić wojsko, które też zaraz rozpoczęło oczyszczać ulice i rozpędzać najburzliwszych awanturników. Po trzech atakach huzarów część rozgoryczonej publiczności cofnęła się na Rynek i sąsiednie place, a tymczasem szumowiny miejskie popędziły pod dom Feuersteina na ulicę Mickiewicza, w którym wybiły wszystkie szyby w oknach, a potem to samo uczyniły w lokalu kancelarii kahału.
Przerwa obiadowa, zarządzona w czasie wyborów, tylko pozornie uspokoiła rozgorączkowane mieszczaństwo. Była to jedynie cisza przed burzą. W okolicy lokalu wyborczego pozostało nieco ciekawej publiczności, a reszta grupowała się po domach lub skupiła się po bocznych ulicach. Wojsko nie zeszło z wyznaczonego mu miejsca, piechota rozłożyła się w ogrodzie przy sali gimnastycznej, a konnica na bocznej ulicy. Porządku pilnował komisarz Łyszkowski, któremu towarzyszył burmistrz [Rajmund] Jarosz. Około godziny 2 po południu kilku wyrostków wpadło do lokalu agitacyjnego Dr. Loewensteina i wśród śmiechu i krzyku poczęło rzucać połamanymi krzesłami i urządzać dzikie awantury. Gdy to zauważał komisarz Łyszkowski, wpadł wraz z żandarmami do zdemolowanej sali i dobytą szpadą począł chłostać pierwszego z kraju wyrostka, aż się krew polała, po czym wybiegł na ulicę, gdzie już wojsko zaalarmowane stanęło przygotowane na rozkaz strzelania do cisnącego się tłumu. Powstało dość wielkie zamieszanie tym bardziej, że posypały się skądś cegły i kamienie.
Wkrótce wśród zamieszania i gwaru usłyszano głos trąbki wojskowej, a w chwilę później komendę: „Fertig! An!”. Nikt tłumu nie uspokajał, nikt ostrzeżenia nie wydał, do rozejścia się nie nakłaniał, gdy wtem nagle, na rozkaz komisarza Łyszkowskiego i komendę „Feuer!” rozpoczęło wojsko strzelaninę trwającą kilkanaście sekund. Około stu karabinów wymierzonych w tłum uczyniło straszne spustoszenie wśród ludzi zgromadzonych na ulicy i cofających się do Rynku. Na miejscu padło 26 ludzi ugodzonych śmiertelnie, a przeszło 100 osób zostało ciężko lub lżej rannych. W ogóle liczby rannych trudno było sprawdzić, gdyż w szpitalu opatrzono tylko 46 osób, lżej zaś ranni udali się bezpośrednio do domu i wcale nie mieli zamiaru przyznać się do ran, gdyż prokurator przeprowadzał natychmiast śledztwo i oskarżał każdego o zbrodnię gwałtu publicznego. Lepiej więc było siedzieć cicho w domu i nie podawać nikomu, że w krytycznej chwili było się na mieście (4).
Po tak strasznym mordzie zapanował na ulicach ogromny tumult. Początkowo ten i ów nie chciał wierzyć, że doszło do tak okropnej katastrofy, ale gdy zobaczono pomordowanych, konających i wijących się z bólu, gdy usłyszano ryk, płacz i jęki, powstał szalony popłoch wśród Panu Bogu ducha winnych mieszczan, szał rozpaczy ogarnął wszystkich. Niektórzy obywatele z zimniejszą krwią rzucili się na ratunek wzywającym pomocy, inni załamując ręce i wyrywając sobie włosy z głowy, zaczęli szukać swych krewnych, krzyk i zawodzenie rozlegały się po całym mieście i nie było człowieka, któremu by łzy nie stanęły w oczach, którego by za gardło coś nie ścisnęło. Jedni wzywali na pomoc Pana Boga, inni klęli na czym świat stoi.
Dla przywrócenia normalnego porządku na ulicy żandarmi z najeżonymi bagnetami rozpędzali tłum, groźnie usuwali wszystkich z placu boju, a nawet ostro wystąpili przeciw lekarzom, którzy pospieszyli z pomocą rannym. Dopiero w dobrą godzinę dozwolono przystąpić do leżących na ulicy i zająć się ich ratunkiem. Trupy wywożono wprost na cmentarz, a ciężko rannych do szpitala powszechnego, gdzie urzędownie stwierdzono, że większa ich część otrzymała strzały w plecy lub łopatki. Tymczasem przed lokalem wyborczym komisarz Łyszkowski najspokojniej oznajmiał, że akt wyborczy odbywa się dalej bez przeszkody, a kto chce głosować, może wejść do ogrodu i w sali przystąpić do urny.
W domu Feuersteina zapanował ruch niebywały. Jeszcze przed południem, gdy doniesiono, że gawiedź miejska wybija mu szyby w domu, wyraził swe zdziwienie, że nikt temu nie przeszkodził. Przecież jest wojsko, a dlaczego nie strzela? Obecnie, po rzezi, gdy krewni, przyjaciele i znajomi wyrazili mu swoje obawy, on z flegmą i zimną krwią, jak gdyby to chodziło o najzwyklejsze awanturki uliczne, odpowiedział, że teraz przynajmniej przez lat 25 będzie miał spokój i nikt mu okoniem nie stanie. Nie spodziewał się pan wiceburmistrz miasta, że już w kilka lat później ci sami obywatele też ze spokojem i flegmą zdejmą tablicę z napisem: „Ulica Jakuba Feuersteina” i zawieszą inną, z nazwiskiem Henryka Sienkiewicza, który uczył, „że nie masz takowych terminów, z których by się viribus unitis przy Boskich auxiliach podnieść nie można”.
Według słów posła Breitera „przyczyną masakry było najzwyklejsze pragnienie zemsty, była chęć ze strony kliki feuersteinowskiej i na usługach jej stojących cesarsko-królewskich władz pokazania tłumowi, co te dwie potęgi w Drohobyczu znaczą i czego potrafią dokonać”. To jest jedyna logiczna podstawa. A zamiar ten przekazania swej mocy i wywarcia zemsty nie wystąpił znienacka i nie był dziełem przypadku, ale przygotowywany był z całą rozwagą. Z tej niewinnie przelanej krwi powstaną mściciele, nie podzieleni według pochodzenia i wyznania, ale zjednoczeni jednym celem: wyzwolenia się z morderczego systemu i wywalczenie prawdziwej wolności i równouprawnienia!
Sprawdziły się słowa polityka, powstali mściciele, wprawdzie do zjednoczenia się narodowości i wyznań nie doszło, ale nastąpiło już wyzwolenie się Narodu polskiego, zapanowała wolność i równouprawnienie na ziemiach polskich. W trzy lata bowiem po tych wypadkach huk armat na południu oznajmił światu, że rozpoczęła się wielka wojna światowa, wojna o wolność ludów i ich niepodległość, wojna, o którą modlił się przed laty Adam Mickiewicz: „O wojnę powszechną za wolność Ludów prosimy Cię, Panie! O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej prosimy Cię, Panie!”. Również nad Drohobyczem zawisły czerwone łuny, które oznajmiły światu, że i on bierze czynny udział w wykuwaniu się nowej epoki dziejów. Drohobycz jeszcze raz zbroczył się krwią niewinnych, przeszedł wszelkie katusze wojny, ale w czasie tych zmagań się był pełen nadziei lepszych, szczęśliwszych czasów.
Wielu ochotników wyruszyło z Drohobycza w bój z Komendantem Józefem Piłsudskim na czele, by wreszcie po czterech latach ciężkich walk z wrogami powrócić już z wojskiem własnym, bo polskim, do rodzinnego miasta, zaśpiewać uroczyście i z głębi serca Te Deum laudamus i oznajmić wszystkim i każdemu z osobna, że wolnymi już jesteśmy i rządzić się będziemy nie obcym, ale swym prawem, słuchać rozkazów swoich władz, a nie obcokrajowców i żyć Bogu Najwyższemu na chwałę, a sobie i Ojczyźnie na pożytek.
1 Hrabia Andrzej Potocki (1861–1908) konserwatywny polityk galicyjski, od 1902 r. namiestnik Galicji, poseł do Sejmu Galicyjskiego i Parlamentu Wiedeńskiego. Dążył do ugodowego załatwienia sporów narodowościowych, ale występował przeciwko szowinizmowi części Ukraińców. Zamordowany 12.04.1908 r. we Lwowie przez ukraińskiego studenta Mirosława Siczyńskiego. (Red.)
2 Forma organizacji społeczności żydowskiej. (Red.)
3 Na tym miejscu, po lewej stronie ulicy (Stryjskiej, później Piłsudskiego, obecnie Mazepy nr 9) idąc od Rynku kupiec Rapaport w 1928 r. zbudował dużą Halę Targową. Obecne władze ukraińskie ustawiły tam tablicę upamiętniającą „krwawe wybory”. (Red.)
4 Wśród zranionych bagnetem w bok był drohobyczanin, maturzysta Michał Karaszewicz–Tokarzewski, późniejszy generał, dowódca ZWZ . Nie występuje on w żadnych oficjalnych wykazach. Obszerniejsze relacje o jego przypadku zamieściły: wiedeński „Neue Freie Presse” oraz gazety lwowskie i krakowskie („Nowa Reforma” i „Naprzód”). (Red.)
Literatura:
1. W obronie prawdy (Tragedia drohobycka w świetle faktów), Feliks BOLESŁAWSKI, Lwów 1911, 40 s.
2. Prawda o wyborach drohobyckich odbytych dnia 19. czerwca 1911 r., Kadimyh Lwów 1911, 40 s. [Z imiennym wykazem zabitych i rannych].
3. Krwawe wybory. Telegram. Kurier Lwowski Nr 140, s.4.
4. Mord drohobycki przed Sądem Parlamentu. Mowa posła [Ernesta] Breitera, 1911, druk bmw.
Od Redakcji: O szerokim echu, jakim drohobyckie wydarzenia odbiły się na całym terenie CK Cesarstwa, a szczególnie na Ziemi Lwowskiej (demonstracje i ranni w Samborze), świadczy też powstanie popularnej wówczas piosenki żydowskiej zaczynającej się od słów: „O Hawełe, którą zabił Loewenstein ze swoją komandą. Biedna szła jak co dzień o niczym nie wiedząc…”. Tyle zanotował Julian Stryjkowski w książce „Głosy w ciemności” (Warszawa 1986, Czytelnik, 380 s.). Piosenka przypominająca tę o Zelmanie (I połowa XVIII w.), zainteresowała w swoim czasie Komisję Historyczną SPZD, ale Autor pochodzący ze Stryja, nie mógł już nic na ten temat znaleźć lub sobie przypomnieć. Były też polska i ukraińska wersja tej piosenki.
Mścisław Mściwujewski (1883–1954), Biuletyn Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Drohobyckiej, №22 (2018), str. 10-13
ТОП коментованих за тиждень