Każdy kurort odwiedzany przez sławnych ludzi miał swe osobliwości i tajemnice, które dopiero po latach wnikliwi badacze bądź piszący pamiętniki ujawniali opinii publicznej i przez to ubarwiali historię uzdrowiska.
Muzy Emila Zegadłowicza
Jedną z takich truskawieckich tajemnic był romans poety i pisarza Emila Zegadłowicza (1888-1941) ze sławną polską aktorką Stanisławą Wysocką (1877-1941). Jej to zawdzięczamy jeden z najciekawszych opisów dnia codziennego w Truskawcu w latach świetności tego kurortu.
Wysocka jeździła tam w latach 1927-1928 ratować swoje nadwątlone stresami zdrowie i pisała do swego kochanka namiętne listy, okraszając je opowieściami o tym, co widziała w kurorcie.
Wysocka, córka warszawskiego litografa Juliana Dzięgielewskiego, była zamężna dwukrotnie, ale dość nieszczęśliwie.
Pierwszy raz z przystojnym, grającym zwykle role amantów aktorem Kazimierzem Wysockim, ale małżeństwo szybko się rozpadło. Drugi raz z lekarzem Grzegorzem Stanisławskim, bratem wybitnego malarza Jana Stanisławskiego.
W 1924 roku uległa fascynacji młodszym od niej o 11 lat pisarzem – Emilem Zegadłowiczem (1888-1941) – twórcą grupy poetyckiej “Czartak” i autorem m.in. głośnej swego czasu, skandalizującej powieści “Dreszcze”, przez którą stracił on honorowe obywatelstwo Wadowic – swego miasta rodzinnego.
Zegadłowicz był w tym czasie żonaty z ziemianką Marią Kurowską, kobietą energiczną, z którą miał dwie córki – Atessę i Halszkę, i mieszkał w swoim podwadowickim dworku, w Gorzeniu Wielkim.
Stanisława Wysocka była wówczas aktorką wyjątkowo w Polsce popularną. Nadano jej nawet przydomek “nowa Modrzejewska”, gdyż z powodzeniem grała role dramatyczne i komediowe w najlepszych polskich teatrach, reżyserowała sztuki, wykładała w szkole aktorskiej i występowała w głośnych filmach, m.in. “Jaśnie pan szofer” oraz “Włóczęgi”, partnerując arcypopularnej dwójce komików z Lwowskiej Wesołej Fali – Szczepkowi i Tońkowi.
Wysocka i Zegadłowicz ukrywali swój związek uczuciowy, a jego niezwykła namiętność, zwłaszcza ze strony aktorki, znalazła odbicie w obfitej korespondencji między kochankami.
Zachowało się ponad 250 pisanych maczkiem, czasem kilkustronicowych listów Wysockiej do Zegadłowicza. Niestety, nie znamy na nie odpowiedzi, bo listy Zegadłowicza przepadły.
W listach Wysockiej, wydanych przez znawcę biografii Emila Zegadłowicza prof. Mirosława Wójcika z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, jest wszystko: miłość, polityka, plotki, relacje z dnia codziennego itp.
Jest tam też bardzo interesująca kronika wydarzeń w dwudziestoleciu międzywojennym postrzeganych przez pryzmat artystycznej wrażliwości aktorki, ukazująca stan jej ducha i mentalność. Nie mogło więc w tych listach zabraknąć i opisu życia w Truskawcu.
Wysocka przybyła do Truskawca 20 lipca 1927 r. i zamieszkała w willi “Hanusia”, której właścicielką była K. Madejska. Kilka dni później wysłała do Zegadłowicza list, pisząc w nim:
«Drogi – od czterech dni jestem w Truskawcu – sprawiłam na sobie wrażenie owcy – która, idąc za owczym pędem – dostała się w tłum niepoczytalnych. Zjazd tu taki – że po kilkanaście osób dziennie wraca z powrotem – nie mogąc znaleźć pomieszczenia – chciałam i ja zrobić to samo – ale dokąd miałam wracać?
Więc zgodziłam się wziąć pokój z jakąś panią, aby sobie czegoś poszukać – cztery dni trwało szukanie – cztery noce nieprzespane – bo ta pani (z Lublina, w dodatku) okazała się chrapiącą trąbą jerychońską – już byłam w popielatej rozpaczy, aż oto dziś znalazłam się w maleńkiej klitce – ale własnej – och, takie dnie dają w całej pełni odczuć słodycz samotności. Drogi – nie pisałam dawno – gdyż – (przedziwne dwa miesiące) przeszłam zatrucie – czym – doprawdy, nie mogę się domyśleć – gorączka – całe ciało pokryte wysypką.
Lekarz wmawiał we mnie raki – a ja raków na oczy nie widziałam – przypuszczam raczej, że to ziołowa kuracja Bogusławskiego zrobiła – to zdecydowało Truskawiec – już wszystko było zrobione z paszportem – dwa dni trzeba było zostać jeszcze w Warszawie – ale już nie miałam sił – tak ciągnęło do zieleni. Tutaj moc znajomych i aktorów, i potentatów rozmaitych – nawet Jowisz prowadza sam siebie (chodzi o Jana Lorentowicza – krytyka literackiego i prezesa PEN-Clubu).
Wszyscy twierdzą, że Truskawiec jest lepszy od Karlsbadu – ano, zobaczymy. Od siódmej rano piję Zosię – Marysię – Naftusię na ciepło – na zimno – z solą, bez soli – kąpię się – spaceruję – zjadam obiad i znów piję Naftusię – do Naftusi chodzą procesje – Żydów i księży aż czarno – dowód, że Naftusia jest skuteczna – myślę sobie – że Tobie by też to dobrze zrobiło – gdybyś mógł się wybrać bodaj na dwa tygodnie – zrób to – wyszukałoby się dla Ciebie pomieszczenie – teraz od pierwszego sierpnia będzie łatwiej – ładnie tu jest – panorama gór – lasy – powietrze dobre – chodzę dużo, bo trzeba mi stracić aż 6 kilo – daruj – że tak obszernie piszę o tych truskawieckich sprawach – ale to dla pijących Naftusię są one alfą i omegą życia – tu o niczym się nie mówi i nie myśli – tylko o kilach wagi – o żołądku – o wątrobie i tym podobnych akcesoriach. Chcę siedzieć w Truskawcu do 15 sierpnia».
Warto zacytować jeszcze fragment listu Stanisławy Wysockiej pisanego z Truskawca rok później, 18 lipca 1928 roku, kiedy zamieszkała w willi “Wanda”:
«Dojechałam w sobotę o ósmej wieczór na poły żywa z upału i zmęczenia – wszystko mi się przeto wydało okropne – pokój – willa – po przespaniu przy dniu – wszystko się przeinaczyło – pokój bardzo miły – willa wysoko położona, przez co nie ma wilgoci i bardzo miła gospodyni – ta sama pani – u której mieszkał Staś Miłaszewski (…) Ze znajomych widziałam krytyka Adama Grzymałę-Siedleckiego i Franciszka [trudno ustalić, o kogo chodzi: mógł to być Franciszek Mączyński (1874-1947) – architekt, szwagier Wysockiej; Franciszek Siedlecki (1867-1934) – malarz, krytyk teatralny; bądź Franciszek Łukasiewicz (1890-1950) – muzyk, kierownik działu muzycznego Radia Poznań – S.S.N.], ma przyjechać Lorentowicz – zresztą, ja sobie chodzę swoimi drogami – nie chcę widzieć nikogo. Dobrze jest tak z dala od wszystkiego – dobra jest przyroda – koi – takim malutkim człowieczkiem się czuję, że pod trawką schować się mogę – nie zazdroszczę tym krzykliwym Guliwerom».
Trzy tygodnie później w liście do Zegadłowicza Wysocka pisała z tej samej willi “Wanda”: «Pierwsze tygodnie leczenia były dość denerwujące i osłabiające – obecnie czuję się lepiej. Drugiego sierpnia przyjechali Tadeuszowie – Nula mieszka ze mną, Tadeusz oddzielnie, i wszyscy pijemy Naftusię. Najgorsze zmartwienie miałam któregoś dnia, gdy mi mój lekarz opowiadał o Wojciechu Brydzińskim [znany aktor teatralny i filmowy – S.S.N.], który był tu przed nami – że wyleczył go zupełnie tu w Truskawcu z nadkwasoty żołądka – a Ty nie możesz przyjechać poleczyć się?»
Zegadłowicz był fizycznie niskim, niepozornym mężczyzną, ale nad wyraz namiętnym i kochliwym w swych relacjach z kobietami.
Był więc nie tylko niewiernym mężem, ale też zdradliwym kochankiem. Zdarzało mu się, że miał równolegle dwa pozamałżeńskie romanse, o czym jego wybranki nie wiedziały. I tak dla przykładu: w Truskawcu leczyła się też jego “lwowska przyjaciółka”, uwieczniona jako pierwowzór jednej z dziewięciu muz w mającej znamiona autobiograficzne skandalizującej powieści “Motory”.
Była nią Kama (Kamila) Ardelowa (1908-?), pochodząca z Brodów dziennikarka i autorka świetnych listów intymnych do Zegadłowicza (zachowało się ich 54), którą w czasie wojny zamordowali Niemcy w nie znanych nam okolicznościach.
To w Truskawcu Ardelowa zaczęła przepisywać na maszynie pierwsze rozdziały “Motorów”. Musiała uważać, bo w jej lwowskim mieszkaniu policja mogła w każdej chwili przeprowadzić rewizję.
Zegadłowicz, po głośnym wystąpieniu na Kongresie Pracowników Kultury we Lwowie w 1936 r., gdzie swe przemówienie zakończył okrzykiem: “Do zobaczenia w czerwonej Warszawie!”, podejrzewany przez władzę o sprzyjanie komunizmowi mógł w każdej chwili trafić do więzienia.
Oficjalnie na łamach prasy domagali się tego prawicowi pisarze i publicyści. Klaudiusz Hrabyk napisał wówczas, że miejsce autora “Zmór” jest albo w Berezie Kartuskiej (obóz koncentracyjny) albo w Kulparkowie (dom wariatów pod Lwowem). Podobnego zdania był wybitny pisarz Adolf Nowaczyński. W Polsce ostre podziały polityczne były i są nie tylko między politykami, ale również pomiędzy artystami.
Hojny prezydent Estonii
Z politycznych wydarzeń w Truskawcu legendą obrósł pobyt w tym kurorcie w maju i czerwcu 1935 r. prezydenta Estonii Konstantina Pätsa (1874-1956). Był to polityk o ciekawej osobowości: kochał artystów, kolekcjonował motyle, z wykształcenia przyrodnik, był mistrzem w kształtowaniu ogrodów i parkowych ścieżek zdrowia.
W Truskawcu był osobistym gościem właściciela kurortu – Rajmunda Jarosza. Nie krył zachwytów nad urodą uzdrowiska i zaletami “Naftusi”, która świetnie wpływała na jego układ trawienny.
Na odjezdnym prezydent Päts udekorował orderem estońskiego Czerwonego Krzyża dra Mariana Winnickiego – pełniącego obowiązki naczelnego lekarza uzdrowiska, kilku pielęgniarzy przywracających mu zdrowie, Marka Sagana – dyrektora Muzeum Truskawieckiego, a także ogrodnika zdrojowego, którego kwalifikacje wysoko ocenił jako znawca sztuki ogrodniczej.
Tym ogrodnikiem był Piotr Molenda, który codziennie na głównym skwerze uzdrowiska na dużym kwietnym kalendarzu układał z bratków napis, podający aktualną datę dzienną, np. “wtorek, 7 sierpnia 1935 r.”.
Bracia Saganowie
Prezydent Estonii Konstantin Päts nieprzypadkowo zwrócił uwagę na postać Marka Sagana, którego odznaczył wysokim orderem swego kraju, gdyż zachwycił się wyjątkową kolekcją motyli zgromadzoną w przyrodniczym Muzeum Truskawieckim.
Fundatorami muzeum byli bracia Jaroszowie – Rajmund (właściciel uzdrowiska) i Jan (1877-1944), profesor Akademii Górniczej w Krakowie. W 1929 roku na Pomiarkach, dzielnicy Truskawca, otworzono to unikatowe muzeum, nadając mu imię Emmy Jaroszowej (matki fundatorów).
Zgromadzono w nim rzadkie okazy flory i fauny. Zachowany wykaz eksponatów informuje, że było tam 15,5 tysiąca motyli i żuków, ponad 1000 sztuk minerałów, kilkaset słoików z rzadkimi egzemplarzami grzybów, mchów i porostów oraz kilkaset tomów literatury europejskiej o florze i faunie.
Dyrektorem i głównym kustoszem tego muzeum był Marek Sagan (1905-1949), wyjątkowa postać w dziejach Truskawca, a później Wałbrzycha. Był synem powiatowego lekarza weterynarii. Miał siedmiu braci, ale tylko on był ułomny: z powodu uszkodzenia przysadki mózgowej w wieku chłopięcym przestał rosnąć.
Jego wzrost zatrzymał się na wysokości 90 centymetrów, a mimo to ukończył studia we Lwowie. Był dobrze wykształconym, utalentowanym entomologiem. Swój zawód uprawiał z pasją i entuzjazmem. To on właściwie, wspomagany przez dwóch braci: starszego – Jarosława (1903-1979) i młodszego – Eufrozyna (1916-1995), był głównym organizatorem przyrodniczego Muzeum Truskawieckiego, na które pieniądze wyłożyli Jaroszowie.
Zachowała się fotografia z 1929 roku, na której stoją przed wejściem do Muzeum Truskawieckiego trzej bracia Saganowie; dwaj rośli młodzieńcy, a między nimi, sięgający im do pasa – Marek, ale jak czytamy we wspomnieniach, niezwykle aktywny, ruchliwy i pracowity.
Na innej fotografii, z 1935 roku, niziuteńki kustosz muzeum stoi na schodach przed szkołą podczas uroczystości zorganizowanej w związku ze śmiercią Józefa Piłsudskiego w towarzystwie elity Truskawca: burmistrza, starosty, szefa policji, licznych wojskowych. Jest to dowód, że Marek Sagan cieszył się w swym mieście estymą i szacunkiem.
Wojenną zawieruchę przetrwał wycinek z niezidentyfikowanej gazety, w której nie znany nam z nazwiska reporter napisał: «W odległości około 3 kilometrów od Zdroju w czystym niemal polu stoi biały domek parterowy, otoczony drzewami i kwietnikami.
Jest tam przebogaty zbiór motyli, ciem i owadów – tysiące odmian tych delikatnych, o barwnych skrzydłach, pięknych stworzeń, stanowiących ozdobę naszych barwnych łąk i kwietników. W następnej sali: zbiór ptaków w inscenizowanym naturalnym środowisku. Jak pięknie np. wygląda owo gniazdo orła z rodziną – albo czapla wśród wysokich traw i szuwarów.
W innej sali znajduje się szereg naszych zwierząt leśnych w realnym otoczeniu – a więc chomik przy pracy nad zaopatrzeniem swojej spiżarni na zimę, lis w swojej norze itp. Toteż nie dziw, że pod fachowym kierownictwem kustosza Sagana muzeum z każdym dniem zyskuje sławę i ściąga tłumy kuracjuszy».
Marek Sagan umiał pozyskiwać unikatowe eksponaty i miał wyobraźnię, jak je w sposób nowoczesny eksponować i opisywać. Nic więc dziwnego, że muzeum w Truskawcu pod jego kierownictwem tuż przed wojną awansowało do grona najważniejszych placówek muzealnych w województwie lwowskim. W czasie wojny zniszczono kolekcje motyli i minerałów.
Niewielki wzrostem kustosz ratował, co mógł. Do lutego 1945 r. muzeum egzystowało w szczątkowej formie.
W jednym z magazynów Marek Sagan ukrył trzy zbiegłe z drohobyckiego getta dziewczyny żydowskie. Były to: osiemnastoletnia Stella Hoffman, dwudziestoletnia Lusia Tajcher i dwudziestojednoletnia Róża Lantner. Wszystkie przeżyły wojnę i razem ze swym opiekunem-wybawcą “repatriowały się” w 1946 r. do Wałbrzycha. Marek Sagan stał się organizatorem i pierwszym kierownikiem polskiego muzeum w Wałbrzychu. Gdy zmarł przedwcześnie, jego pracę kontynuował najmłodszy z braci Saganów – Eufrozyn.
Marek Sagan zmarł 2 stycznia 1949 r. Uratowane przezeń Żydówki wyemigrowały – jedna do Izraela, druga do Kolumbii, trzecia do Stanów Zjednoczonych – ale pamiętały o swoim wybawcy z czasów holocaustu.
Doprowadziły do przyznania mu medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata i posadzenia drzewka z jego nazwiskiem w Izraelu. A gdy zmarł, postawiły mu granitowy pomnik na cmentarzu katolickim w Wałbrzychu.
Stella Hoffman, która odwiedziła w 2001 r. Wałbrzych, aby złożyć wspólnie z mężem, Arnoldem Kawe, kwiaty na grobie Marka Sagana, powiedziała reporterowi “Gazety Wałbrzyskiej” Markowi Malinowskiemu, że zawsze nosi w portfelu zdjęcie swego wybawcy i wiersz autorstwa awangardowego poety rodem z Borysławia Mariana Jachimowicza (1906-1999) pt. “Wspomnienie o kustoszu Marku Saganie”, napisany w Wałbrzychu 26 lutego 1949 r., w którym jest poetycki zapis pogrzebu truskawieckiego entomologa.
Trumienka taka mała
Jak pudło od skrzypiec
(…)
Tam na Pomiarkach zostało
Trzydzieści tysięcy owadów
Przebitych przez pierś szpilką
Jak drwina.
I tam izdebka
Jak łuska z chityny
Gdzieś ukrył
Judajskiego motyla
Dziewczynę przed ludźmi w hełmach.
Niezwykły też był wojenny i powojenny los starszego brata Marka Sagana – Jarosława. Jako żołnierz Armii Andersa nie zaniechał swych pasji kolekcjonerskich.
Gromadził napotkane na pustyni ciekawe okazy flory i fauny oraz wykopane w piaskach bądź wyrzucone z morza na brzeg fragmenty antycznych rzeźb, amfor, różnych starożytnych skorup. I wszystko to później przywiózł do powojennej Polski, tworząc w krakowskim Muzeum Archeologicznym jedną z najciekawszych kolekcji.
Pisały o tym gazety, powstał reportaż telewizyjny “Skarby Jarosława Sagana” oraz reportaż literacki Ryszarda Wójcika pt. “Mówili »wariat«”, wydany później w wysokonakładowym tomie “Odmieńcy”.
Obecnie kilku opolan ma bliskie związki rodzinne z Truskawcem. Tak dla przykładu rodzice dr Marty Hatalskiej-Rygorowicz – wychowawczyni kilku pokoleń opolskich historyków, wyjątkowo ofiarnej długoletniej wicedyrektor Instytutu Historii UO, brali ślub w kościele truskawieckim.
W Truskawcu urodził się inż. Zbigniew Rajter – syn truskawieckiego oficera WP i pracownicy tamtejszych łazienek, długoletni pracownik opolskiej OFAM-y. Z Truskawca pochodzi również rodzina Adama Jawińskiego z Opola.
Stanisław Sławomir Nicieja, profesor, nto.pl
ТОП коментованих за тиждень